Cele archiwalne w interesie publicznym w rozporządzeniu ogólnym o ochronie danych
Uprzywilejowany status celów archiwizacji skutkuje swoistym stosowaniem zasad przetwarzania danych osobowych. Są to dane, które mogły być pierwotnie zebrane w sposób bezprawny, nie wymaga się od nich prawidłowości ani nawet prawdziwości, są przechowywane dłużej niż mogły spodziewać się osoby, o których one informują. „Archiwistyczna celowość”, jeśli nie zostałaby skutecznie podważona, ma też z mocy przepisów pierwszeństwo przed prawami i wolnościami tych osób. Co więcej, arbitrami w sporach rozporządzenie w praktyce uczyniło administratorów danych, a ich rozstrzygnięcia niełatwo obalić.
Jednakże takie przywileje podlegają warunkom. Ci, który decydują o przetwarzaniu, obowiązani są wykazywać niezbędność konkretnych (a sytuacjach spornych – wręcz poszczególnych) zgromadzonych danych do celów archiwizacji w interesie publicznym. Gdyby ich zadania polegały na zbieraniu źródeł informacji o trwałej wartości poznawczej, powinni móc dowieść, że wśród nich nie są zamieszane dane, które takiej wartości nie mają, a identyfikują ludzi żyjących albo mogących, według rozsądnych kryteriów, nadal żyć – i zarazem spełniają krytyczne kryteria wyszukiwalności.
Rozporządzenie każe też równoważyć wyjątkowe traktowanie wybranych celów przetwarzania – w tym archiwizacyjnych – poprzez zabezpieczenia praw i wolności osób, których dotyczą poprawnie zgromadzone dane. Przywołuje zwłaszcza zasadę minimalizacji danych. Trudno by przyjąć, że w tym specyficznym kontekście powtarza po prostu wymóg, który obowiązuje w stosunku do wszelkich celów i wszelkich administratorów[1]. Etykieta informacyjnej niezbędności do osiągania celów archiwizacji, choćby i rzetelnie zamieszczana, nie zwalniałaby od starań na rzecz osób, których dotyczą przetwarzane dane. W takim zaś razie rozporządzenie prowadzi do przewartościowania standardu, w którego świetle w archiwach, zwłaszcza tzw. archiwach historycznych, informacja ma pozostać taką, jaką była „za życia”, ulec zamrożeniu. Nie tylko więc do archiwów docierać mogą dokumenty pomniejszone, ale i na etapie definitywnej archiwizacji niewykluczona byłaby dalsza redukcja informacyjnej zawartości.
Archiwiści nie czują się jednak stawiani przed wyborem między podtrzymywaniem cennej wiedzy, a wartościami tej wiedzy przeciwstawianymi przez ludzi, którzy obawiają się o swą informacyjną autonomię. Nie myślą o modyfikowaniu informacji zagrażającej innym chronionym dobrom, bo w imię oryginalności źródła nie są skłonni usuwać nawet informacyjnie obojętnych domieszek. Argument, że archiwalne zasoby i każdy z ich składników gromadzi się w interesie publicznym, utrafia w upowszechnione stereotypy, obywając się bez dowodów.
Archiwistyka ma problem z zaakceptowaniem fundamentalnej zasady rozporządzenia, a zarazem priorytetu odniesionego do osiągania celów archiwizacji – że dane należy przetwarzać w formie niepozwalającej na identyfikację osób, o ile byłoby mimo to możliwe osiągnięcie celów przetwarzania. Zacieranie danych osobowych, nawet gdy są nieistotnym składnikiem historycznych źródeł, sztafażem dziejów, stanowiłoby, w świetle kryteriów tej dyscypliny, niedopuszczalny występek przeciw autentyczności oraz integralności zapisów. Archiwistyczna doktryna kategorycznej ochronie poddaje treść i postać dokumentacyjnych reliktów; formułuje aksjomat nienaruszalności zgromadzonych przekazów wiedzy. Wiele doświadczeń i racji przemawia za takim podejściem, lecz z tej przyczyny archiwistyka pozostaje zamknięta na pryncypia europejskiej regulacji.
Skłonna jest redukować swą uwagę do sprawności postępowania z dokumentacją oraz dostępności informacji do wykorzystania, a wobec tego nie zadaje pytań o wolności i prawa, które konkurują z gromadzeniem i eksploracją spersonalizowanej wiedzy. Nie wypracowała własnych mechanizmów diagnozowania informacyjnego ryzyka, a tym bardziej – reagowania na nie. Archiwistyczna ewaluacja pozostaje na to ryzyko obojętna. Jest zwykle uogólniona i opiera się na praktycznej albo poznawczej użyteczności dokumentów. Nie pozostawia miejsca na refleksję nad przesłankami rezygnacji z danych.
Z tych przyczyn archiwiści nie są gotowi m.in. do anonimizacji dokumentacyjnych źródeł. Dopuszczają ją, niegorliwie, w zakresie udostępniania informacji. Może być to w praktyce akceptowane, lecz nie jest wierne rozporządzeniu ani nie gwarantuje bezpieczeństwa danych osobowych. Skoro tak, nie ma miejsca myślenie, jak tej czynności dokonywać, by uniknąć niezamierzonych informacyjnych strat. Racjonalne rozwiązanie leży, być może, w połowie drogi między niszczeniem danych w dokumentach, a ich kodowaniem – lecz żadne rozwiązania nie były rozważane[2].
Powikłany tok uzgodnień projektu tzw. ustawy sektorowej został w pewnym momencie przerwany dramatycznym wystąpieniem wiceprezesa Rządowego Centrum Legislacji[3]. Tylko raz wymienił on wprost ustawę o narodowym zasobie archiwalnym, ale uczynił to w elektryzującym kontekście. Przywołał bowiem wyrok Trybunału Konstytucyjnego, w którego uzasadnieniu znalazł się passus, iż „w demokratycznym państwie prawnym nie jest konieczne przechowywanie informacji na temat obywateli (…) ze względu na potencjalną przydatność tych informacji”[4]. W procesie legislacyjnym to przypomnienie osiągnęło swój cel i dalej nie było podnoszone, lecz samo w sobie stało się zarazem precedensem w debacie o realizowaniu celów archiwizacji.
Wymogi rozporządzenia należy niemniej nałożyć – ze świadomością toczonego w tym przedmiocie sporu – na zakres jego stosowania, w szczególności ze względu na jego ograniczenie do danych przetwarzanych automatycznie albo ujętych w zbiory o wskazanej w rozporządzeniu przeszukiwalności[5]. Uwzględnienia wymaga także kryterium „rozsądnie prawdopodobnego sposobu” identyfikacji.
Z uwagi na rozdźwięk w doktrynie może wprawdzie okazać się sporne przetwarzanie także rozproszonych i trudno wyszukiwalnych danych. Maksymalizująca wykładnia rozporządzenia, która zakłada objęcie ochroną wszelkich danych osobowych (z wyjątkami wyraźnie w tym akcie sformułowanymi), miałaby następstwa graniczące wręcz z kryminalizacją archiwistyki. To ostatnie nie zdaje się wprawdzie realnym ryzykiem, a ukazuje paradoksy regulacji. Realizowanie archiwizacyjnych celów nie tylko podlega przepisom prawa, ale jest też zjawiskiem kulturowym i z tych drugich kontekstów czerpie najważniejsze dla siebie uzasadnienia.
Rozporządzenie ogólne o ochronie danych jest aktem prawnym i społecznym zjawiskiem. W tej pierwszej funkcji odznacza się złożonością, która prowokuje czasem obawy o jego spójność. Choć nie jest wolne od niedoskonałości i zagmatwań, to przede wszystkim jednak stanowi dynamiczną konstrukcję normatywną, z założenia niedomkniętą, niedokończoną i nieunikającą wewnętrznych kolizji. Jest takie, jak społeczna rzeczywistość, do której kształtowania aspiruje.
Poza tym, w odróżnieniu od wielu innych, nie mniej nawet ważnych unormowań, budzi emocje. Nie sprawiły tego wyłącznie jego represyjne wątki, bo sama materia regulacji porusza publiczną opinię. Czyniła to również poprzedzająca je dyrektywa z 1995 r. i wydawane w związku z nią ustawy krajowe, mimo że nie wyróżniały się przepisami karnymi. Już wtedy ukształtowała się czarna legenda informacyjnych zakazów, przyjmowanych z dezaprobatą. Do potocznego języka wszedł obiegowy zwrot „absurdy RODO”, sporadycznie skądinąd używany w celu krytyki aktu, a opisujący raczej jego opaczne rozumienie i wykonywanie. Rozporządzenie wywołało też nadzwyczajną obfitość poradników i doradców, a także wykreowało tłumy nominalnych specjalistów. Nim jeszcze weszło do stosowania, stało się etykietą towarów i usług, promowanych językiem lęku przed ochronnymi unormowaniami. Realne i wymagające działania są niemniej powszechne zagrożenia informacyjnych wolności i praw – zarówno pospolite naruszenia prawa, jak i fenomeny władzy i panowania. Nieodparta jest też niezbędność masowego posługiwania się danymi osobowymi, a w takim razie – wytyczenia dla niego akceptowanych granic i gwarancji.
[1] P. Fajgielski uważa, że specyficzne przywołanie ogólnej zasady ma na celu wyeksponowanie jej znaczenia przy realizacji uprzywilejowanych celów przetwarzania danych. Zwraca przy tym uwagę na błędne pominięcie w polskiej wersji rozporządzenia, w kontekście zasady minimalizacji, zwrotu „w szczególności” – Ogólne rozporządzenie, komentarz do art. 89 [8].
[2] Do rozważenia byłoby natomiast prowadzenie anonimizacji obejmujące rejestrację wszystkich jej incydentów w odrębnym chronionym zbiorze, poddanym np. szyfrowaniu. Usuwanie danych opiera się bowiem na ocenie, że są one zbędne do celów archiwizacji, a z drugiej strony – masowość operacji wyklucza powierzenie tego zadania ekspertom. Rejestrowana anonimizacja – niewątpliwie trudniejsza od zwykłej – zapewniałaby pseudoodwracalność usunięcia danych.
[3] Pismo Tomasza Dobrowolskiego, wiceprezesa RCL, do Ministra Cyfryzacji z 16 października 2017 r. – znak RCL.DPPTK.550.8/2017 (https://legislacja.rcl.gov.pl/docs//2/12302951/12457700/12457703/dokument326259.pdf, [odczyt 2018 02 24]).
[4] Wyrok Trybunału Konstytucyjnego z dnia 12 grudnia 2005 r. (sygn. akt K 32/04). Przedmiot sprawy nie dotyczył wprawdzie zagadnień archiwistyki, a dopiero w toku uzgodnień projektu ustawy sektorowej doszło do takiego odniesienia.
[5] Art. 2 ust. 1 R.2016/679.